W ostatnich dniach mam nieodpartą ochotę wyjść z domu, wsiąść na rower i jechać przed siebie, gdzie oczy poniosą. Tak, ja, mam ochotę na rower. Dziwne, wiem, ale mam dość. Nie dzieje się nic złego, wręcz przeciwnie, jest zadziwiająco dobrze, ale… No właśnie.
Od dwóch tygodni mamy remont łazienki. Syf, smród, kurz… Wszędzie czuję, słyszę i widzę cement. Chrupie pod nogami, pokrywa grubą warstwą laptopa, telefony, telewizor, meble, podłogi, dosłownie wszystko. Duszę się. Dłonie mam już sztywne od tego cementu, mimo że bezpośrednio nie mam nic wspólnego z robotą. Dobrze, że mam babcie dwa piętra wyżej i mogę normalnie (do pewnego stopnia) myć się. Łazienka to dla mnie jakaś ostoja. Zawsze po ciężkim dniu wchodziłam do gorącej wody, zamykałam się i miałam chwilę spokoju (dopóki nie zaczęła się robić kolejka do mycia). A teraz? Wyznaczona godzina mycia i jak tylko spóźniam się do domu – dziesiątki smsów, gdzie jestem, kiedy będę, bo muszę się iść umyć.
Do tego łazienka sama się nie wyremontuje i nie umebluje. Tak więc wszystkie meble, armatura, umywalka, wanna i wiele drobnych rzeczy zostało na mojej i mamy głowie, tym sposobem od kilku dni jeździmy po sklepach i wybieramy. Nie mogę spokojnie z Kubą pojechać na zajęcia, nie mogę się napić, bo muszę być dyspozycyjna, nic nie mogę. Wszystko na czas, wszystko zaplanowane, za wszystkim trzeba gonić. Do remontu dokładają się inne, drobne rzeczy, które teraz szczególnie przeszkadzają. Plus oczywiście szkoła, korki, matura.
Ogólnie jest w porządku. Nie mogę narzekać, ale mam dość zamieszania, huku. Wolę spokój, ciszę. Może dziać się dużo, ale nie w takim brudzie i hałasie. Paraliżuje mnie to. Nie wiem, co mam robić.
Poza tym szkoła mnie dzisiaj całkowicie zdemotywowała. Jeszcze dwa tygodnie temu z polskiego nie miałam ani jednej oceny. Dzisiaj zaglądam do dziennika (dwa razy, żeby się upewnić) i mam wpisane 1, 1, 3, 5. Mam duże oczy z natury, ale jak to zobaczyłam, to miałam jeszcze większe. Skąd? Jakim cudem w dwa tygodnie zarobiłam 4 oceny, podczas gdy nic nie robiłam? Mało tego. Dwa tygodnie temu, przez dwie kolejne lekcje napisałam dwie kartkówki z francuskiego. Wiem, że napisałam je na tyle dobrze, że 2 to spokojnie będę mieć. Ale profesorce się nie chciało poprawić, a do dzisiaj trzeba było wystawić zagrożenia, tak więc z (teoretycznego) braku ocen dostałam zagrożenie! Kiedy chciałam to spokojnie wyjaśnić i powiedzieć, że pisałam dwie kartkówki zostałam opierniczona i tak się skończyło. Jestem wściekła, jak osa! Po całym dniu, wieczorem, zmęczona weszłam dziś do domu a na środku mojego pokoju stoi ogromny, brudny, śmierdzący roboczy odkurzać, wielki na pół dywanu. Ledwo koło niego przeszłam, otarłam się i spodnie całe białe od cementu! Wywaliłam go czym prędzej, ale co z tego, jak wszystko w pokoju zaświnione. I za jakie grzechy? Ja mam maturę za miesiąc. Chcę spokoju!
Tak, mam PMS i ochotę rozszarpać kogoś lub coś!
Żeby nie było, że jest tak strasznie źle. Kupiłam sobie nową lampkę do pokoju. Coś w tym jest, że byle nową głupotę nam kupić i jesteśmy szczęśliwe (no może trochę szczęśliwsze tylko).
Jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia – mój Kuba. Wczoraj miał wylewny dzień i tyle miłych rzeczy mi powiedział, że przez dwa lata bycia razem tyle nie usłyszałam. Ale wszystko skrupulatnie zanotowałam w głowie i nie zapomnę!
Dodatkowo przy życiu trzyma mnie myśl, że niedługo Bieszczady. Kuba ciągle mi o nich przypomina i mówi, że sam wciąż o nich myśli, co jest bardzo budujące ;)

Wiem, że zupełnie bezskładnie piszę i pewnie dużo błędów zrobiłam, ale chyba drobne usprawiedliwienie mam – potworne zmęczenie, brak czasu i chęć przekazania jak najwięcej. Postaram się wszystko niedługo nadrobić. Tyle co napisałam i lecę się uczyć.