Do mnie wciąż to nie dociera. Jeszcze wczoraj byłam małą dziewczynką, która trzymała się maminej spódnicy i sepleniąc pytała, czy ta ją kocha. A ‘jutro’ wyprowadzam się z domu. Czuję strach, obawę, ale i ogromne podniecenie i radość, może ciekawość. Nie wiem, jak mi będzie na mieszkaniu ze znajomymi. Nie wiem, czy sprawdzę się w roli ‘pani domu’, ale szczerze mówiąc chcę się przekonać. Nie będę setki kilometrów od domu, ale jednak codzienne wracanie do niego będzie nie tyle niemożliwe, co nielogiczne i niepotrzebne. Każdego dnia przez najbliższe dziewięć miesięcy będę się budzić w pokoju z dwoma chłopakami (o ile drugi kolega się zdecyduje na mieszkanie) i dwiema nieznajomymi dziewczynami za ścianą w drugim pokoju. Będę wstawać i po cichu, by nikogo nie obudzić udam się do pięknej kuchni, takiej o jakiej zawsze marzyłam, na śniadanie, którego już nie przygotuje mi mama.
Nie będę tęsknić za swoim łóżkiem, pokojem, ogólnie za starym mieszkaniem. Ostatnio nawet nie mogę u siebie spać, jest mi niewygodnie i jakoś obco. Będę tęsknić za mamą, która zawsze rozwiewa wszystkie moje wątpliwości jeżeli chodzi o Kubę, która trzyma mnie na duchu i sprawia, że to wszystko jeszcze trwa, że ja wciąż mam siłę. Będę tęsknić za moją najwspanialszą przyjaciółką, którą kocham ponad życie.
Właściwie trochę bałam się tego momentu. Bałam się wyprowadzki. Pewnie dlatego, że tylko w mamie mam pełne zrozumienie. Wieczory z nią w pustym mieszkaniu, bez brata i taty, to chwile, które najbardziej sobie cenię. I mam świadomość tego, że z każdym rokiem takich wieczorów będzie co raz mniej. Kiedyś skończę studia, wróci mój tato, wyprowadzę się z domu na swoje, założę rodzinę. Wiem, zapomnę, przestawię się, przyzwyczaję do innego stanu rzeczy, ale jednak w pamięci pozostanie ten czas.
Ok, koniec, bo robi się sentymentalnie. A ja chciałam pisać o mieszkaniu! Mieszkaniu, które już mamy opłacone i po 22.09 dostaniemy klucze, żeby się urządzić. Emocje, jakie budzi we mnie to mieszkanie są skrajnie różne. Od euforii, przez tłumioną radość, po rozpacz. Ostatecznie jednak jestem zadowolona. Tym bardziej, ze dziewięć miesięcy zleci szybko. Czas leci co raz szybciej, co niekoniecznie jest dobre, ale w tym wypadku akurat tak. Jeżeli będzie mi źle, po tym czasie wrócę do domu. Jeśli jednak zapuszczę tam korzenie zrobię wszystko, żeby zostać tam do końca studiów.
Jedno mnie tylko zastanawia, czy ja, osoba ceniąca sobie święty spokój wytrzymam z czwórką ludzi w mieszkaniu? No cóż, kupię sobie stopery i jakoś wytrzymam. A może czas najwyższy przyzwyczajać się do innego życia.
Właściwie z tego mojego gadania nic nie wynika. Z doświadczenia wiem, że wszelkie moje plany upadają i są weryfikowane przez okrutny los (:P). Dlatego też nie nastawiam się na sielskie, imprezowe życie, jakie wróżą mi Kuba z kolegą, z którym mam mieszkać.
Póki co zastanawiam się, jak zdam egzamin z biologii, matmy albo chemii. Wywalą mnie po pierwszej sesji. I nie wiedzieć czemu jakoś mnie to nie martwi. Zawsze mam plan B.