Co raz częściej zauważam, że nie za bardzo mam o czym pisać. Dawniej przelewałam na karty bloga wszystkie moje żale, emocje, tak na bieżąco, od razu, kiedy tylko coś się stało automatycznie lądowało na blogu. Teraz ewidentnie widzę, że się to zmieniło. Świadczy o tym chociażby zmniejszająca się wciąż ilość postów. Nie chodzi o to, że czuję przymus regularnego aktualizowania mojej strony. Mam tylko wrażenie, że z dnia na dzień zamykam się w sobie. Kuba już nie ma tak łatwego ‘dostępu’ do moich emocji, jak jeszcze dwa miesiące temu. Od czasu naszego ostatniego rozstania staram się milczeć, nie pytać, nie prowokować rozmów, nie poruszać tematów, które w pewnym sensie stały się drażliwe. Jednakże męczy mnie to okrutnie. Ale staram się, staram się bo oboje sobie coś obiecaliśmy. Oboje postanowiliśmy coś zmienić. I co z tych zmian wychodzi?
Po napisaniu tego pytania spojrzałam na różę, która swym niebieskim ‘łebkiem’ dumnie wisi zasuszona. Dlaczego akurat owa róża ma dla mnie takie znaczenie? Kiedyś doproszenie się Kuby o jakiegokolwiek kwiatka graniczyło z cudem. Nie twierdzę, że nie dostawałam od niego kwiatów, jednakże nigdy nie zdarzyło się to, co ostatnio. Można powiedzieć, że dostał pewien warunek – dostanie coś ode mnie (nie chodziło o nic materialnego, ale nie w tym rzecz), jeżeli przyniesie mi niebieską różę. Szczerze mówiąc stawiając ów warunek czułam pewien spokój, że nie będę musiała Kubie nic dawać, bo on i tak nie przyniesie mi owej róży. Chyba nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak wielkie było moje zdziwienie, ale i radość, kiedy zza jego pleców wyłoniła się przepiękna, niebieska róża! Taki drobny gest, a jednak przez pewien czas poczułam, że chyba jednak…
Tak, to może pozostać tylko w mojej głowie i marzeniach. W pewnym sensie temat ‘nas’ i naszej przyszłości stał się tematem tabu.
Kuba obiecał częściej okazywać mi miłość i mówić, że mnie kocha, ja obiecałam o to nie pytać, by nie czuł się nagabywany.
Czasami mam jednak wrażenie, że zaczyna zapominać, jak wyglądała ‘wolność’ i czas beze mnie, jak było mu wtedy źle.

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Dziś nad ranem wróciliśmy z  Węgier. Ośmioosobową grupą postanowiliśmy ze znajomymi zwiedzić kawałek Europy. Spędziliśmy tam cztery noce, piąta upłynęła nam na powrocie do domu. Jestem zmęczona psychicznie, fizycznie i emocjonalnie. Zapowiadało się pięknie i tak też było przez pierwsze dwa, trzy dni. Potem jakoś mój entuzjazm opadł. Skończyło się nie do końca tak, jak bym chciała, ale też nie jakoś tragicznie. Wyciągnęłam z tej podróży kolejne wnioski, na chwilę obecną niezbyt pocieszające.
Kuba mógłby być facetem idealnym, tylko mam wrażenie, że czasami mu się nie chce. Szybko się irytuje i na mnie niemalże krzyczy. Jakakolwiek próba zwrócenia mu uwagi kończy się tym, że wychodzę na marudną kobietę. Nie chcę, żeby znów było tak jak kiedyś. Mam nadzieję, że wynikało to tylko z przemęczenia (warunki w ostatni wieczór i całą noc były okropne, wszystkie rzeczy w namiocie nam przemokły, Kuba musiał pożyczać od kolegi spodenki, bo jedynie ostały mu się suche majtki w których spał i koszulka, która zaplątała się gdzieś w sypialni, wszystko co było w przedsionku można było wykręcać). Z drugiej jednak strony wcale mnie to nie pociesza. Jest zbyt nerwowy i to mnie martwi.
Ktoś może pomyśleć, jak ja mogę być z takim facetem? Wielokrotnie jednak powtarzałam, że zazwyczaj piszę na blogu o tym, co jest skrajnie złe, co mnie męczy.
Mimo ulewy i drobnych nieporozumień będę ów wyjazd wspominać bardzo miło. Codzienne pobudki w ramionach Kuby to coś wspaniałego. Jego cichy szept do mojego ucha, kiedy jeszcze nie odróżniam jawy od snu, to najlepszy budzik.
Nie twierdzę, że byłam idealna. Ciężko jest przyznać się do własnych błędów, jednakże mam ich świadomość. Wynikają one jednak z panicznego strachu, że znów będzie tak samo. Jednakże każde złe i czarne myśli staram się od siebie odpędzać myśląc o tych dobrych rzeczach. Jest ciężko, nawet bardzo, ale przynajmniej próbuję.
Jest teraz wiele spraw, o których chciałabym z Kubą porozmawiać po wyjeździe. Jednakże nauczona doświadczeniem czekam, aż opadną emocje i bez żalu będziemy w stanie pogadać.

Na chwilę obecną mam tylko jedno marzenie – bez skrępowania mówić Kubie o tym, co czuję, co myślę, cieszyć się Jego miłością, widzieć Jego zainteresowanie i zachwyt moją osobą, tak po prostu, tylko dlatego, że jestem, że mnie ma.

Pisząc cokolwiek o wyjeździe powiem tyle, że to była ciekawa przygoda. Kemping w Hajduszoboszlo, baseny, jazda samochodzikami (nie wiem, jak one się fachowo nazywają, chodzi mi o te samochodziki, którymi można ‘taranować’ innych współuczestników zabawy – takie wreszcie spełnione niespełnione marzenie z dzieciństwa i to w dwa wieczory!), ‘młot’ (urządzenie, które jest częstym wyposażeniem wesołych miasteczek, również nie znam fachowej nazwy, na myśl przychodzą mi tylko moje rozwiane włosy i to zabójcze uczucie ściśniętych policzków podczas ‘jazdy’ w górę) i na koniec wycieczka do Budapesztu! Mamy mnóstwo zdjęć jednak to nic w porównaniu ze wspomnieniami. To co dzieje się teraz, już nigdy nie będzie miało prawa bytu, staram się korzystać z uroków młodości, jak tylko mogę.
Dostałam oficjalne papiery z politechniki. 29.09 startuję. W powietrzu czuję jesień. Dawniej uwielbiałam to uczucie. Teraz się go boję, jednocześnie nie mogąc doczekać się studiów. Im szybciej zacznę i wpadnę w ten ‘wir’ tym szybciej się przyzwyczaję do nowego miejsca, do nowych ludzi. Kolega już mi zapowiedział, że będzie pilnował mojej stałej obecności na akademickich imprezach. No cóż, zobaczymy…