Sytuacja sprzed 10 min do reszty uświadomiła mi, że żyję na patologicznym osiedlu. Pomału zaczynam rozumieć niechęć Kuby do częstego odwiedzania mnie. I zaczynam również rozumieć dlaczego moja wizja współczesnych dzieciaków tak diametralnie różni się od postrzegania ich przez inne osoby.
Wróciłam właśnie z bratem z miasta. Już od samego wejścia na klatkę schodową słychać było głośny płacz i przeraźliwy spazm “Mama”. Dochodzimy na parter a tam dziecko (pewnie 3 letnie) sąsiadów rozpaczliwie ciągnie za klamkę. Przeraziłam się. Wiem, że w tym domu nieobce są bijatyki, pijaństwo, wyzwiska. Płacz tego dziecka jest mi dobrze znany. Ktoś teraz powie, dlaczego jako sąsiadka nie dzwonię na policję? Gdybyśmy, jako sąsiedzi próbowali zliczyć ilość wizyt panów policjantów u owych ludzi w ciągu miesiąca, to nie wiem czy zamknęlibyśmy się w dziesiątce.  Wracając do tematu, biorąc pod uwagę to, co napisałam przed chwilą, pierwsza myśl na widok tego dziecka to taka, że w domu była kolejna awantura i dzieciak został wypchnięty za drzwi. Ale za owymi drzwiami kompletna cisza. Nieco przerażona (osoby chcące pomóc tej rodzinie są źle traktowane przez jej członków…nowość…) przyklękłam przy nim i zaczęłam pytać, co się stało, dlaczego jest sam, etc. Dzieciak na szczęście się uspokoił i z pewną ufnością powiedział, że mama jest w środku, a on nie może się dostać. Więc zaczęłam dzwonić dzwonkiem, bo on nie był w stanie do niego dostać. Myślałam, że może matka zapiła i teraz śpi, może dzwonek ją obudzi. Ale nic. Stałam tam dobre pięć minut. I choć przerażenie zaczęło mnie ogarniać, bo przecież nie zostawię go samego, na policję dzwonić się bałam, to jednak moja automobilizacja w takich momentach podziałała. Pomyślałam, że wezmę go do domu i razem co kilka minut będziemy chodzić i pukać do drzwi. Ale zdawałam sobie sprawę z tego, że małe dziecko, które mnie pewnie jeszcze nigdy nie widziało na oczy, nie pójdzie ze mną do domu. Jak z nieba spadł mi sąsiad, który właśnie szedł wyprowadzić psa. Więc mówię, co się dzieje. On tylko lekceważąco rzucił, że matka, z drugim dzieckiem jest na placu zabaw. Aż mi ciśnienie skoczyło! Co za nieodpowiedzialność ze strony matki. Przecież małemu ot tak nagle się nie wzięło, że matka jest w domu. Musiał wyjść na dwór wcześniej, jak ta jeszcze była w mieszkaniu. Po czym i ona zdecydowała się wyjść, kompletnie nie zwracając uwagi na malucha. Właściwie dlaczego mnie to poruszyło? Przecież to pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz. Przecież jeszcze nie jedną awanturę i bijatykę w tym domu usłyszę. Ktoś temu zaradzi? Nie, dopóki ta rodzina będzie odrzucała wszelką pomoc, a kobieta, którą mąż doprowadził do kalectwa, będzie mu wszystko wybaczać…