Chciałam coś optymistycznego napisać, naprawdę, coś takiego… Ale się nie da. Mimo, że ostatni miesiąc to (z drobnymi przerwami) pasmo samych radości i sukcesów, teraz łzy napływają mi do oczu. Dlaczego? Sielanka nieubłaganie dobiega końca. O 9 rano w niedzielę mojego taty już nie będzie. I nie będzie miał mnie kto rano łaskotać po stopach, łapać za nos, wozić do szkoły, ‘pstrykać’ po uszach podczas oglądania filmów. Nie będę już słyszała tego charakterystycznego, uspokajającego chrapania. Rano już nie obudzi mnie stłumiony śmiech taty oglądającego Toma i Jerrego. Nie będę musiała zabierać ze sobą do łazienki latarki, w ‘obawie’, że ktoś zgasi mi nagle światło. Zapanuje przerażająca cisza! Następny raz zobaczę go, gdy będę już na studiach, może nawet już na drugim roku. Nie było Go, gdy kończyłam 18 lat, nie było go, gdy miałam studniówkę, nie będzie go na święta, podczas mojej matury, rekrutacji na studia… Najpiękniejsze lata mojego życia upłynęły mi bez ojca. Wyjechał, kiedy byłam małą dziewczyną, wróci (na stałe), kiedy będę już kobietą. Nie mam do niego żalu, bo to nie jego wina. Jedynie przychodzi mi do głowy moja naiwna myśl, jeszcze sprzed kilku miesięcy. Wciąż sobie powtarzałam, że problem ‘rozbitych’ przez emigrację rodzin nie dotyczy mnie i mojej rodziny. Naiwnie wierzyłam, że u mnie jest inaczej, lepiej, że to tylko chwilowe. Przeliczyłam się. U mnie jest dokładnie tak samo. Szósty, jak nie siódmy już rok leci, kiedy mój tato pracuje za granicą. Nasze życie toczy się od niedzieli do niedzieli, od jego przylotu do kolejnego przylotu. A przylatuje na tyle rzadko, że każdy jego powrót to wielkie wydarzenie, cały dom staje na głowie, nic nie jest spokojne, normalne, tylko wywrócone do góry nogami. Tak, jakby jakiś ważny gość nas odwiedzał. No właśnie, tylko odwiedzał.
Nie będę się zarzekać, że ja swoje życie poprowadzę inaczej, bo nie wiem, co los dla mnie przyszykował. Ale, jeśli kiedykolwiek mój przyszły mąż, wróci do domu z wieścią, że wyjeżdża za granicę do pracy, nie zgodzę się. Tak, zamknę go w domu i nie puszczę. Dla dobra mojej rodziny, dla szczęścia moich dzieci.

Nie chcę dramatyzować, bo nie taki był mój dzisiejszy zamiar. Owszem, ściska mi gardło na samą myśl o niedzieli, ale z drugiej strony jestem szczęśliwa, że ten jego przyjazd był taki…’owocny’, radosny i pełen nadziei. Nadziei, że może jednak jakoś się da to wszystko poukładać.

Na tym chyba skończę, bo brakło mi słów…