Można powiedzieć, że finiszuję z maturami. Został mi tylko rozszerzony ustny angielski i prezentacja z polskiego. O poprzednich maturach nie będę pisać, bo po prostu brak słów. Do tego te błędy w arkuszach to czysta kpina ze strony CKE i wieeeelkie niedopatrzenie, które skutecznie wytrącało maturzystów podczas pisania.
Jak zaczęły się matury ciągle powtarzałam, że wcale nie czuję się, jak maturzystka, która od października pójdzie na studia. Tak naprawdę wciąż czułam, że to tylko większy sprawdzian po którym jak gdyby nigdy nic wrócę i siądę w szkolnej ławce. Wczoraj jednak dotarło do mnie, że to koniec. Koniec jakiejś beztroski, koniec szczeniackiego okresu w moim życiu. Nie, nie dramatyzuję, ani tym bardziej nie użalam się nad swoim losem, po prostu zastanawiam się nad tym, jak czas szybko leci. Ostatnio wspominałam z mamą moją klasę z podstawówki (mama uczyła mnie w klasach 1-3). Mnóstwo pięknych wspomnień, dużo śmiechu i..jakiś żal w sercu, że to już minęło. Dlaczego w ogóle wzięło mnie na takie przemyślenia? W pokoju mam burdel, muszę szczerze przyznać. Zapuściłam się przez ostatnie dwa, trzy miesiące okropnie, dlatego też wczoraj postanowiłam zrobić porządek chociaż w papierach i książkach, żeby wszystko nie leżało na biurku, podłodze, tudzież na szafce koło biurka. Nazbierało mi się tego wszystkiego przed maturą ogromne ilości. Więc zaczęłam segregować – książki do sprzedania, książki do zostawienia, zeszyty do spalenia, kartki na makulaturę, zeszyty do zostawienia, etc. Najwięcej czasu zeszło mi z uporządkowaniem kserówek z angielskiego. Mimo, że planuję iść na uczelnię techniczną to mimo wszystko mam sentyment do tego języka i do tych 13 (luuudzie, już 13!) lat jego nauki.
Teraz moja przyszłość to jedna wielka niewiadoma. Na wakacjach nie kupię już zeszytów do szkoły, jak co roku. Nie przygotuję nowych ubrań (jakoś tak mam, że każdy nowy rok szkolny, to kilka nowych szmat u mnie w szafie), bo nie wiem gdzie będę mieszkać, z kim, gdzie będę studiować. Pierwszy raz w życiu kompletnie nie wiem, co się będzie działo za kilka miesięcy.
Ale, jak to Kuba po maturze z geografii mi powiedział “Nie przejmuj się, teraz już prawie masz wakacje”. Najdłuższe wakacje w moim życiu. Mam tyle planów na nie. Chcę regularnie chodzić na basen, ćwiczyć, nauczyć się grać na gitarze, może zapiszę się na korki z matmy, żeby uzupełnić materiał z matury rozszerzonej, bo na studiach nikt się nie przejmie tym, że czegoś nie wiem, bo nie miałam w szkole. Teraz to jeszcze mogę dorzucić do tego wyjazdy na ryby, bo Kuba z kolegą w końcu opłacili sobie kartę, więc pasowałoby coś na nią złowić. Może w końcu zobaczę żywego szczupaka. Mam nadzieję, że jakiegoś Kuba mi złowi, żeby pokazać.
Całkowicie straciłam natchnienie do pisania na blogu. Nie wiem, co się stało. Od tygodnia zbierałam się, żeby coś napisać, już nawet zaczynałam, ale tylko zapisywałam szkic i kończyło się. Może chwilowo ‘nie bawi’ mnie wywnętrzanie się. Może zbyt wiele siedzi w mojej głowie i wolałabym, żeby nie wychodziło to na jaw.
Lubię taki stan, w którym obecnie się znajduję. Pomijam fakt, że cholernie bolą mnie nogi i chce mi się spać. Jestem po prostu ‘wyłączona’. Jest dobrze, spokojnie, cicho, tak jak powinno być. Chociaż chwilowo “wszystko mam“.