Chyba jednak muszę dopisać kilka zdań, bo czuję pewien niedosyt. Przeżywam ten wyjazd okropnie. Z resztą jak każdą inną tego typu imprezę. Nic dziwnego. Pięć dni z nimi, cztery noce, wiele godzin podróży, ciągłe rozmowy na cb radiu i nagle…cisza.
Spędziłam teraz pół wieczoru na rozmowie z mamą i wszystko do mnie wróciło.
Te cudowne chwile w basenie z Kubą, kiedy cieszył się, jak małe dziecko, a ja nie mogłam złapać tchu między jednym, a drugim topieniem. Ta świetna zabawa piłką, robienie wierzy, skoki, wariactwa, szaleństwo na fali. Ile bym dała, żeby do tego wrócić.
I to wspaniałe uczucie, kiedy lekko przestraszona na ‘młocie’ usłyszałam głos Kuby i poczułam jego dłoń chwytającą moją – “daj Kociak rękę”. Głupoty, szczegóły, ale jak cieszą!
Niestety przypomniało mi się też coś jeszcze, co wywołało gęsią skórkę na ciele mojej mamy. Przez cały wyjazd porozumiewaliśmy się przez cb, co nieraz przydawało nam niemało śmiechu. Na koniec, kiedy już byliśmy u celu słychać było tylko “Buka 1 żegna Bukę 2 i dziękuje za wyjazd”  (Były jeszcze ‘ciumki’ i inne tego typu. Buka to nazwa aut. Jedynka to nasz kolega-pilot i jego pasażerowie, dwójka to auto Kuby, ja i dwoje znajomych.). Za serce ścisnęło to pożegnanie. Mimo, że pod koniec wyjazdu dosłownie każdy był zły na każdego i niemalże wszyscy się pokłócili, to jednak szybko o tym zapomnieliśmy. Przynajmniej ja. Z każdą godziną co raz milej wspominam naszą wycieczkę. I niezmiernie cieszę się, że byłam tam z Kubą.

To chyba tyle, jeżeli chodzi o nasz wyjazd. Pewnie jeszcze nie jedno mi się przypomni, jak oglądnę zdjęcia, co mam zamiar właśnie zrobić…